Samodzielnie i świadomie zetknąłem się z tym zespołem, mając bodaj 11 lat. Mam 2 starszych braci, którzy wówczas mieli pokaźną (a przynajmniej mi się tak wtedy wydawało) kolekcję kaset, głównie rock/hard rock. Z metalu mieli niewiele, coś tam Kata, Metallica, Iron Maiden właśnie + popularne wtedy Sepultura i Fear Factory. Kasety Maidenów urzekały i intrygowały okładkami oczywiście.
I teraz pewnie nie jeden klepnie się w czoło, przewróci oczami, albo się zaśmieje i pokręci głową, ale kaseta która swą muzyką wprawiła mnie w kompletne osłupienie i odwróciła świat do góry nogami, to The X Factor. Potem poleciało jeszcze Virtual XI. Nie miałem wtedy żadnej wiedzy kto to Bruce Dickinson, bo myślałem że Blaze Bayley to ten główny i najlepszy (a już wtedy chyba nagrywali Brave New World). Co i tak nie miało dla mnie znaczenia bo te dwie kasety, były dla mnie artefaktami. Jak posłuchałem Powerslave i Fear of The Dark to nie czaiłem czy tam na tych kasetach to czasem nie jakaś podróba
Ale już wspomniane Brave New World, generalnie mnie przekonało do oryginalnego śpiewaka - później pochłonąłem resztę, z wszystkimi koncertówkami, kolekcją b-sideów i erą Di'Anno.
Dzisiaj się z tego śmieję, ale wtedy miałem konkretnego jobla na ich punkcie i to przez parę dobrych lat. Należałem do fanklubów, próbowałem zarażać nimi ludzi, a jak ktoś powiedział coś chujowo na ich temat (lub mojego fanatyzmu) to mogło iść 'na noże'. Oczywiście słuchałem też innych heavy metali - Judas Priest, Diamond Head, Saxon, Dio, Motorhead, King Diamond - chłonąłem tego na potęgę, ale nic nie dawało tego co Iron Maiden. Liznąłem też dużo rocka - Deep Purple, Black Sabbath, Van Halen, AC/DC, power metalu - Helloween, Running Wild, Gamma Ray, Statovarius, Masterplan, thrashu - Anthrax, Megadeth, Exodus, Kreator... Ale Iron Maiden byli u mnie nie do zastąpienia.
Z Iron Maiden na dobre wyleczyła mnie wtedy muzyka progresywna - wpierw to były kapele "prog metalowe", (czyli Dream Theater, Symphony X, Shadow Gallery, Threshold i t.p.) po których wpadłem na prawdziwego prog rocka. I wtedy się skończyło Maidenowanie - ale i metalowanie, na ponad dekadę...
Ostatnią płytą do której szalałem było A Matter of Life and Death. Późniejsze dokonania śledziłem wybiórczo, ale już nie porywają mnie w ogóle. Od święta natomiast wracam do klasyków - np. Powerslave to dla mnie petarda absolutna. I jedno wiem na pewno - sentyment, oraz wspomnienia po czasach mojego fanatyzmu są absolutnie niezastąpione. A wciąż niegasnącą fascynację muzyką, zawdzięczam na wyłączność temu zespołowi. Fanem już nie zostałem (i nie zostanę) żadnego zespołu, bo to samo-zniewolenie i zaślepienie. Słucham i odkrywam co tylko mi się podoba, nie mając żadnych skrupułów się tym znudzić. I też nie potrafię psioczyć jak kiedyś na muzykę która akurat mi się nie podoba, bo nie wiadomo czy za rok nie zmienię zdania, hahaha. Ale to już po za tematem. Tak czy siak: UP THE IRONS!