- 1
- 2
Wszędzie w ich muzyce naturalnie - w cukierkowym brzmieniu gitar i wszechobecnych klawiszach, czystej do bólu wypolerowanej produkcji i oczywiście w wizerunku /malowanie się, maski../, który nie pasuje nowopowstałym zespołom a za taki ich uważam. Taki image to profanacja obrazów, które oglądaliśmy 3 dekady wcześniej i swego rodzaju brak szacunku.
Metal to nie jazz, przekonanie o elitarności intelektualnej ciężkiego grania jest zwodnicze.
No, dobrze prawisz, ale zamień dwójkę na Forever, bo tamta chyba jeszcze bardziej wpływ wywarła na nowe zespoły.CzłowiekMłot pisze: ↑2 lata temuCode Orange - I Am King (ogromny sukces i ogólny wpływ na dalszy rozwój gatunku)
Głos rozsądku o tym samym pisałem wyżej.Red Right Hand pisze: ↑2 lata temuNajlepiej się skupić na tym, co subiektywnie zrobiło największe wrażenie w dekadzie.
Tego pełniaka jeszcze nie słyszałem, ale wnioskując po tym jak bardzo dobrze robiły mi inne, to możliwe że do topki bym któryś z nich zaliczył. Całkiem prawdopodobne, że właśnie ten, który wymieniłeś.
Spokojnie, za pół roku napisze, że to gówno. Zupełnie jak z Biesami czy jeszcze z paroma innymi
I to słuszne podejście jest. Nie ma nic gorszego niż sztywne trzymanie się swoich upodobań.DiabelskiDom pisze: ↑2 lata temu
Spokojnie, za pół roku napisze, że to gówno. Zupełnie jak z Biesami czy jeszcze z paroma innymi
Już nie Ci pierwsi mają ledwie 200k więcej słuchaczy od Ghosta przy 9+ mln miesięcznie u obu, a Trivium to jest daleeeeeko w tyle z niecałymi 2.
aaa, to teraz rozumiejąc, przechodząc bokiem, mogę chlusnąćTITELITURY pisze: Poczytałem sobie z nudów waszą dyskusję i stwierdziłem, że jest bezprzedmiotowa, bo nie określiliście na wstępie jakie warunki muszą zostać spełnione, żeby móc określić coś albumem dekady. Innymi słowy zabrakło mi definicji. Dlatego roboczo zaproponuję taką:
Album dekady cechuje oryginalność sprawiająca, że wywiera on wpływ na tworzenie muzyki przez innych artystów, wyznaczając kierunek rozwoju dla danego gatunku lub wręcz tworząc nowy.
I o ile mógłbym wedle tej definicji jeszcze pokusić się o wskazanie "albumu dekady" w black metalu lat 90., o tyle później byłoby mi trudno.
Warunek oryginalności spełniałyby może wypierdy DsO, ale nie słyszę w muzyce ich wpływu na resztę, więc to też odpada.
Ilość odsłuchów w jakimś rym lub na innych portalach dla wesołych kataniarzy olał. Vox populi, vox diaboli.
Szczególnie, że nagrali go bogowie def metylu. Ja nadal bronię IDI jako dobrej płyty, eksperymentalnej, choć w sumie tchórzliwej. Bo jak się plebsowi nie spodobają eksperymenty, to wrzucili kilka typowo Pędzlowych numerów. Blades for Baal i Nevermore uznaję za sztos mumery, które mogą spokojnie zagościć w top 30 Pędzel hits.