Z racji ponieważ gdyż dorobiłem się winylowego wydania jednego z najlepszych gruzowniczych hołdów dla Beherit, to odświeżam i wrzucam na talerzyk.
Może sobie wmawiam, a może nie, ale teraz dopiero, jak to odpaliłem z czarnucha, to poczułem jak to zajebiście brzmi. Wcześniej z CD i jeszcze wcześniej z pliczków bardzo mi się podobało, ale chyba jednak nie rozwinęło to tak bardzo skrzydeł, jak się okazuje. Jest głęboko, gęsto i rytualnie. Zagruzowane, ale nie przebasowane brzmienie, idealnie trzymająca wszystko w pionie perkusja, wiercące, obrzędowe riffy i bardzo dobrze wpasowany w to wszystko ryk wokalisty.
Jeszcze wrócę na sekundę do riffów i tego, jak one piłują. To tak zajebiście chodzi, że aż ciężko uwierzyć. Człowiek jest rozdarty wręcz między nakurwianiem banią a zakapturzonym zarzynaniem kota w gęstych oparach dymu z kadzideł. Mocarnie posępny klimat który mnie, chociaż może to pojebana i daleko idąca autosugestia, kojarzy się nie raz i nie dwa z Necros Christos. Ta właśnie atmosfera i nośne riffy nasuwają taką myśl.
Totalnie zajebisty materiał.