#15
Hajasz 4 lata temu
Miałem odłożone w FT ale jako, że mi nie śpieszno to słuchałem kilka razy ten album aby spróbować znaleźć odpowiedź o co cały ten zgiełk.
Jak wiadomo w świecie handlu i ekonomii, że reklama czyni cuda a jak jeszcze w składzie znane persony to taka reklama czyni cuda x 2.
I tak im więcej tego słucham tym bardziej staje się to po prostu jak pisałem wyżej płytą z szablonu. Wydawca znany jest raczej z zespołów, które lubią męczyć bułę albo grać dla samego grania. Endless Wound niby ma wszystko jak trzeba, siedem kawałków i 38 min grania a jednak ktoś tam dał dupy bo praktycznie chłopaki wypstrykali się już na pierwszym kawałku Charnel Rift, który zawiera wszystkie smaczki i jest najlepszy na płycie. Dalej już bardzo przewidywalnie aż za bardzo, że kiedy tego słuchałem za pierwszym razem głośno pod wąsem powiedziałem sam do siebie, że od Lifeless Sanctum zacznie się katorga. Nie pomyliłem się a tak bardzo chciałem. Ów wspomniany kawałek jest jedynym instrumentalem i stanowi swoisty moment na przemyślenia albo złapanie oddechu. Oddech złapany i lecimy z tytułowym, który po prostu jest 6 min kawałkiem z kilkoma fajnymi momentami ale jako tytułowy numer, który powinien jakoś reprezentować cały album zwyczajnie zawodzi. Po nim jest jeszcze 9 min zamykacz rubasznie nazwany przez zespół Finality I Behold.
Faktycznie jest to ostateczność, która kończy się po 4 min by przez pozostałe 5 grać do końca dżyn, dżyn, dżyn, dżyn, dżyn... I choć nie jest to takie znamienne rottingowe dżyn to nadal jest to dżyn i mimo, że obsypane odłamkami jakiegoś gruzu wypada śmiesznie i żałośnie.
Zapewne zaraz odezwą się dzwony jak w przypadku płyty Beyond, że oto wizja mroku, ciemności, śmierci i kostuchy kładzącej asfalt na A1 i tak miało być.
Nie kurwa, nie tak miało być a jak już no to przykro mi ale nie wyszło i zwyczajnie numer ssie tak jak dobra połowa płyty. Na początku stwierdziłem, że otwierający kawałek pokazuje wszystko co najlepsze i potem nie ma już żadnego zaskoczenia i taka naszła mnie analogia, że tak samo było z pierwszym Quake. Wystarczyło przejść pierwszy świat i na tym zakończyć grę bo w kolejnych nic nowego już nie było, nawet na koniec każdego z nich zabrakło bossa. Na Endless Wound jest fajne granie, jest ciemność, jest chaos ale z drugiej strony towarzyszy im szarość, zbytnia przewidywalność a jak tak dobrze się przyjrzeć to ten gruz, chaos, mrok ma jednak radosny kolor żółtych skarpetek gitarzysty czy tam różowych bokserek perkusisty a całość zgodnie układa się w zdanie "Hej chłopaki mam pomysł, nagrajmy death metalowy album. Tutaj biznes plan tej płyty do nauczenia na pamięć".
Ja zrezygnowałem z nabycia tego albumu ale jak widzę prędkość z jaką schodzi ze strony FT to jestem o nich spokojny.
GRINDCORE FOR LIFE