Podobno Göden znaczy po szwedzku latarnia morska, ale czy o to chodziło w nazwie zespołu - nie wiem. Co do muzyki natomiast, to jeśli ktoś się spodziewa kontynuacji
Into Darkness, to się przeliczy, jeśli ktoś się natomiast spodziewa kontynuacji Winter - niekoniecznie. Album rozwija ćwierć-elektroniczną formułę znaną z epki
Eternal Frost, a w składzie oprócz gitarzysty Winter jest też starszy pan Tony Pinnisi, nazwany tu Prophet of Goden, który skomponował elektronikę do Winter (przynajmniej albumu, ale pewnie i epki), z metalem wiele wspólnego nie mając. Pozwolę sobie przytoczyć cytowany przeze mnie w temacie o Winter wywiad ze Spacewindsem:
yog pisze: ↑5 lata temu
Fajna historia o typie, co na klawiszach im zagrał (Hammond B3), niejakim Tonym Pinnisi, że w wieku ich rodziców był wtedy i może by u Richiego Blackmore'a w Rainbow grał, gdyby się nie bał latać
To write that album, we worked with a really great keyboard player at that time, who was old enough to be my dad.
He was in his 60s, and he played Hammond organs and stuff, and we met him through a friend. He used to manage a record store out on Long Island, and he was just a regular guy who had a bunch of organs in his basement. Next thing I know I played him the record as we were recording it and we had him come in and had him lay down the tracks. We told him what we wanted. Even the engineer was like, “Where the hell did you guys find this guy?” and I’m like, “I don’t know, man. He manages a record store.” And he ended up being this amazing keyboard player.
Jak wtedy był po sześćdziesiątce, to teraz chyba zdrowo po 80 jest
Wracając do
Beyond Darkness, to płyta jest długa niemożebnie, pełna przegadanych wstawek, tak zwanych
Manifestacji w liczbie ośmiu, które dość się dłużą i trochę nie wiadomo początkowo, co mają na celu, pewnie jakąś mistyczną historyjkę opowiadają. 76 minut takiego grania to strasznie dużo, ale nie ma wątpliwości już od początku, że to gra Winter, jak dla mnie. Tyle, że nie ma też aż tak ciężkiego brzmienia pił łańcuchowych na gitarach. Całość leży gdzieś pomiędzy Winter a Triptykon (CF zawsze było przecie dla Winter ogromną inspiracją). Ze szczyptą Godflesha, mam wrażenie. Słuchając sobie, początkowo nie zwróciłem na to uwagi, ale w pewnym momencie do mnie dotarło, że przecież wokale tu robi kobieta, no i faktycznie, jest to babka z jakiegoś śmiesznego industrialnego space-nazi zespołu Hanzel und Gretyl. Daje radę.
Jak płyta leciała po raz pierwszy, zerknąłem sobie - jak to zwykle mam w zwyczaju - na tytuły, patrzę ostatni się nazywa po prostu
Winter. I tak leci album długie kwadranse, w pewnym momencie wchodzi riff i nie mam najmniejszych wątpliwości, że to jest już ostatni kawałek na płycie i że się nazywa
Winter właśnie, było to więcej niż oczywiste. Sam utwór ten jest zresztą nie tylko hołdem złożonym dawnemu bandowi Flama, ale i zespołowi, który kawałkiem o tym samym tytule stał się inspiracją dla jego nazwy, Amebix oczywiście, co słychać w podobnym do angielskiego klasyka refrenie. Samo powiązanie z Amebix jest zresztą w przypadku Goden jeszcze inne - za stołem mikserskim przy produkcji krążka zasiadł niejaki Roy Mayorga, który zabębnił na trzecim i ostatnim albumie Amebix,
Sonic Mass (również jakieś Soulflaje, Stone Soury, a także współpraca ze Spacewindsem w ramach projektu Thorn).
Teledysk ok, ale raczej bym od tego przygody z tym raczej dość wymagającym od słuchacza doomem nie zaczynał. Deathu tu prawie nie ma, jeśli by ktoś szukał. Są growle etc., ale to nie death metal. To funeral doom, a zmarłym jest ludzkość.
A jeśli już przy teledyskach jesteśmy, to powstał też taki króciutki klip-wprowadzenie: