Trochę od premiery już minęło, jeden i drugi album kilkakrotnie odsłuchany i mogę z czystym sercem stwierdzić, że tak jak Szwedzi są od lat chyba moją ulubioną ekipą BM za to co przez prawie 3 dekady istnienia nagrali, tak Immortal tym razem wypuścił znacznie lepszy album. Viktoria mnie zwyczajnie rozczarowała - płyta nadal jest dobra, ale jak dla mnie usiłowanie zrobienia jak najprostszego koncepcyjnie i muzycznie placka (banalna, czarno-biała okładka, jakiegoś proste blackowo punkowe kawałki... normalnie jak Darkthrone w 93') po prostu im nie wyszło. Riffy jak na Marduk przystało niby dobre, ale nie porywają, nawet wokal wykonany przez takiego głosowego skurwysyna jak Mortuus brzmi cienko jakby byk szczał na blachę. Tempo jest, agresja jest, ale jakoś mi tu brakuje tego ich żywiołu z okresu Plague/Rom/Worm. Czasami zaczynam się zastanawiać, czy nie przydałoby im się kolejne "odświeżenie" składu tak jak w 2004. Wtedy Morgan mówił, że wymiana wokalisty była "naturalnym posunięciem, bo zaczynali brzmieć tak samo na każdej płycie i potrzebowali świeżości w zespole". Ostatnie płytki to jakoś tak coraz gorzej u nich wypadają...
No, a Immortal to co tu dużo mówić. Abbath zabrał zabawki i się ostentacyjnie wyniósł ze wspólnej piaskownicy, a tymczasem, bez niego, z Demonazem na czele, Norwegowie tak dojebali do pieca, że czapki z głów. Na pewno przebili ostatnie płyty i nagrali krążek, będący płytą jak najbardziej na czasie, a zarazem odwołujący się w każdej mierze do ich okresu z lat 90'. Do tego, płyta jest na tyle ciekawa, że po kilku odsłuchach ciągle chce się do niej wracać czując, że muzycznie wciąż ma wiele do zaoferowania słuchaczowi. Elegancja Francja cycuś delikatesik, oby to nie był ostatni taki strzał